Rozdział 3

Jak cie odbiore to dasz mi spokój?

Justin

Ta dziewczyna doprowadzała mnie do szału, ale było w niej coś co mnie do niej przyciągało. Każdego wieczoru dziękowałem w myślach Emily za to, że poślubiła jej brata bo pewnie nigdy nie byłbym w stanie jej poznac.
Lubowałem bardziej w odważniejszych dziewczynach w skąpych strojach których jest aż masa w Nowym Jorku, a Vivianne była ich przeciwieństwem. Była cicha, pewna siebie i przede wszystkim zakrywała każdy centymetr swojego pięknęgo ciała. Może w tym tkwił problem? Może miałem ochote zerwac z niej te ciuchy?
Odpedziłem od siebie fantazje o Vivianne i wróciłem do dalszego pisania e-smsów do przypadkowych dziewczyn ze szkoły. Nie miałem pojęcia jak się nazywają dlatego moje kontakty były ponumerowane. Jedynymi osobami które miałem zapisane imieniem był Mason i Rayan. Z obydwoma byłem dośc zrzyty od przedszkola. Pamiętam kiedy wrzuciłem Masonowi za koszulkę żabę i zaczął latac jak opętany. Z Rayanem zaprzyjaźniłem się podczas wycieczki do zoo. Założyłem się z chłopakiem, że włoże rękę do klatki w której znajdowały się małpy. Oczywiście wygrałem, ale nie obeszło się bez wycieczki do szpitala bo małpa mnie podrapała, oprócz tego dostałem szlaban na miesiąc. Nie mogłem wychodzic z przyjaciółmi, oglądac telewizje oraz zakaz na komputer co w tamtych czasach było niczym. Wtedy liczyło się podwórko i piłka. Więc wbrew sobie wciąż byłem szczęśliwym dzieckiem.Wszystko mineło jak za sprawą czarodziejskiej różdżki kiedy mój ojciec popadł w alkoholizm. Ciężko było wiązac początek z końcem jednak po trzech latach wszystko się ułożyło i zamieszkaliśmy w Nowym Jorku. Na początku też nam było trudno, ale później matka wyszła ponownie za mąż i wszystko wróciło na swoje miejsce.
Po szkole w towarzystwie Masona, Rayana i pięciu przypadkowych dziewczyn wybraliśmy się do nikąd. Nie mieliśmy jakiegoś wybranego celu, był piątek, a w ten dzień zawsze przychodziłem później do domu. Jedna z dziewczyn objeła mnie ramieniem w pasie i przyciągła mnie do siebie. Od razu zrobiło mi się niedobrze od jej ostrych perfum, dlatego zdjąłem jej dłoń. Była najwyraźniej niesmaczona tym faktem ponieważ od razu pognała do swoich koleżanek. Poprawiłem swoją czarną skórzanną kurtkę, a z kieszeni spodni wyjąłem paczkę mentolowych malboro. Wydobyłem z opakowania jednego papierosa i zapaliłem go uwcześnie wkładając go do buzi. Zaciągnąłem się ostrym, gorzkim smakiem który wypełnił moje usta od samego dołu po samą góre. Wydychając dym zrobiłem idealne kółko prosto w twarz blondynki która całkiem niedawno mnie przytulała. Zakrztusiła się kółeczkiem a ja zaśmiałem się cicho wymijając znajomych i wchodząc do opuszczonej fabryki szkła.

Vivianne

Stałam pod szkołą jak jakiś wyrzutek. Wszyscy zdąrzyli już odjechac ze szkolnego parkingu, a ta co nie miała samochodu musiała czekac na przyjazd rodziców. Tak, zgadłeś! Chodziło o mnie. Pan Collins wciąż uważa, że jego jedyna córeczke, mimo, że w tym roku będzie miała osiemnaście lat nie pójdzie zdawac na prawo jazdy, a o samochodzie już nie wspomne. Mój nadopiekuńczy, pesymistyczny ojciec uważa, że kobieta za kółkiem nie wróży niczego dobrego, ale żadnego 'ale' nie miał kiedy kupował kolejny samochód mojej matce.
Z nieba zaczeły spadac duże krople deszczu przez które moje blond włosy zaczeły się kręcic. Tupnęłam lekko w puzle szkolnego parkingu i podbiegłam pod dach. Usiadłam na zimnej posadzce i wyjęłam telefon. Nie lubiałam wydzwaniac do rodziców kiedy obiecali, że przyjadą. Ale skoro z nieba zaczeły spadywac krople deszczu nie miałam najmniejszego wyboru. Wcisnęłam zielony przycisk przy numerze telefonu ojca.
-Witam, tutaj sekretarka pana Georga Collinsa...
Usłyszawszy ten krótki komunikat westchnęłam głośno po czym wybrałam numer telefonu mojej matki. Jak na złośc tam również się włączała sekretarka. Prychnęłam pod nosem i nie mając żadnego wyjścia wstałam z ziemi, naciągnęłam na głowe swój kasztanowy kardigan i ruszyłam biegiem na przystanek autobusowy.
Nim zdąrzyłam do niego dobiec już na dobre się rozpadało i byłam przemoczona do suchej nitki. Zwolniłam tępa mimo, że znajdowałam się obok przystanku zaledwie kilka metrów dalej. Bardziej już mokrym raczej nie da sie byc.
Godzine później stałam w łazience i suszyłam swoje ciało dwoma ręcznikami i suszarką. Mój telefon również nie wyglądał w najlepszym stanie dlatego rozłożyłam go na części i ułożyłam go na kaloryferze. W duchu modliłam sie by nic mu się nie stało. Mimo, że był to zabytkowy telefon to miałam dla niego jakiś sentyment.
Po wysuszeniu się ubrałam na siebie szare dresy i beżową luźną koszulkę. Włosy spięłam w wysokiego koka po czym zeszłam na dół i usiadłam przed telewizorem z kubkiem gorącej herbaty. Rozciągnęłam swoje nogi na sofie i okryłam się polarowym kocem po sam czubek głowy. Przymknęłam oczy po czym zostałam wysłana do krain Morfeusza.
Głośny dzwięk telefonu wybudził mnie ze snu przez co spadłam ze sofy nabawiając sobie pewnie dodatkowych siniaków. Przeklnęłam pod nosem czterokrotnie po czym wstałam z ziemi i podeszłam do telefonu.
-Halo? - spytałam zaspanym głosem ocierając ręką twarz
-Vivianne nie rozłączaj się. - kurwa – Przyjedz po mnie.
-Justin nie mam czasu na twoje żałosne, dziecinne gierki. - mruknęłam
-Kurwa, Vivianne zrób coś dla mnie i przyjedz po mnie na posterunek.
Ostatnie słowo wybudziło mnie na tyle, że wyprostowałam się, a moje oczy były utkwione w ramce przedstawiającej mnie, rodziców oraz Noah na wakacjach na Malediwach dwa lata temu.
-Jak cie odbiore to dasz mi spokój? - spytałam łapiąc kluczyki do garażu
Chłopak nie zdąrzył odpowiedziec bo rozłączyłam się przez przypadek. Owszem, nie posiadałam prawa jazdy, ale jakieś dwa miesiące temu pod nieobecnością rodziców Noah nauczył mnie prowadzic. Pewnie gdyby się rodzice o tym dowiedzieli dostałabym szlaban na wieki, a Noah zostałby trupem.

___
A se was przeprosze, że taki nudny. Chociaż końcówka wydaje sie ciekawa.
No ale ocene daje wam ja. 
+ pojawiła sie nowa strona - ask.fm - możecie zadawac pytania bohaterom --> KLIK <---

11 komentarzy: